Jak to jest, gdy już będziemy dorośli? Nie będziemy już się wspinać po drzewach? Nie będziemy się jesienią rzucać wyschniętymi liśćmi? Nie będziemy już puszczać latawców? A może odstawimy w kąt rowery i zastąpimy je samochodami?
Zapraszam do lektury!
Nie! Aby nie zapomnieć, jak to jest, będziemy co roku w październiku puszczać latawce. Może się uda, może chociaż przez jeden dzień weekendu, z tych październikowych, krótkich dni, będzie słonecznie i pięknie. Weźmiemy wtedy ze sobą latawiec i pojedziemy tam, gdzie przestrzeń i wiatr. Takim miejscem zawsze jest Wyspa Sobieszewska.
No to jedziemy. Najważniejszy jest latawiec. Byle by był kolorowy i jak największy. Nic to, że po całym tygodniu pracy znowu trzeba rano wstać. I nic, że nie starczyło sił i zapału, by samemu coś zrobić. Udało się kupić kolorowego gotowca, w sam raz na taką krótką wyprawę. Też poleci.
Jest coś takiego w puszczaniu latawca, że buzia się śmieje. A on nie chce latać! Bo prawie nie ma wiatru. Więc zamiast raz po raz popuszczać i naprężać sznurek musimy na zmianę biegać to w jedną, to w drugą. Pojawiają się teorie, że przecież gdzieś ten wiatr być musi, że wystarczy pokonać pewną krytyczną wysokość, a potem już na pewno się wzniesie. Ganiają się z nami psy. Przywracam się raz, drugi. Linka się plącze, latawiec co raz uderza w ziemię.
Wracamy w to samo miejsce w kolejny weekend. Tym razem wieje mocniej i latawiec rzeczywiście lata. Na ten sam pomysł tym razem wpadło kilka innych osób, w tym nawet trafiła się para w zbliżonym wieku.
Co tam, jest świetnie. Wciąż stać nas na to, by raz do roku pobiegać po plaży i popatrzeć na latawiec, poszarpać się z linką, zmęczyć się.
Jeśli kiedykolwiek, czytelniku, zapomnisz co to znaczy piękno chwili, jeśli już nie będziesz w stanie wytrzymać sam ze sobą i z cywilizacją, puść to, co niechciane z wiatrem. Spotkasz takich, jak my. Chyba już tam nawet są.
(Po kliknięciu na miniaturę zdjęcia magicznie nieco się powiększą...)